piątek, 13 sierpnia 2010

Arabska solidarność

Nie znowu tak dawno, bo 31 maja, nastąpił kolejny incydent/starcie/konflikt dotyczący państwa Izrael i nieszczęsnej Strefy Gazy. Tym razem była to jednak scena także z udziałem Turcji. Mówię tu o wydarzeniach dotyczących statku próbującego dotrzeć do wybrzeży Strefy. Reakcje na krwawe następstwa tego zdarzenia nie przeszły niezauważone, jako kolejny news, który przychodzi i odchodzi z małym komentarzem zniesmaczonego czytelnika prasy codziennej. W Polsce mógłby brzmieć tak: „znowu się tam biją na Bliskim Wschodzie..”. Nie, tu w Maroku była reakcja, zresztą reakcja jest zawsze odnośnie tego regionu.

Kiedyś widziałam także inny przejaw poparcia i zjednoczenia z Gazą. Podczas izraelskiej akcji zbrojnej w Strefie Gazy w okresie poświątecznym 2008/2009, na stronie Couchsurfing  (społeczności oferującej podróżującym darmowy nocleg na całym świecie) dużo profili członków z Maroka właśnie we wspomnianym okresie zamiast zwyczajnego zdjęcia na profilu, umieszczało grafikę wyrażającą poparcie dla Gazy. Poniższa była najpopularniejsza.

 grafika ze strony Couchsurfing

Maroko leży dość daleko, jeśli przyjrzeć się mapie. To nie Bliski Wschód, to północna Afryka, a w dodatku jej zachodnia krawędź. Daleko. Ale poczucie solidarności, a wraz z nią wspólnej krzywdy, krzywdy na współwyznawcach oraz krzywdy na współbraciach Arabach (jeśli wziąść pod uwagę ten fragment krwi arabskiej, który nadal po Maroku krąży). Także solidarność wspólnie dzielonej kultury arabsko-muzułmanskiej, będącej znaczącą częścią tożsamości Marokańczyków, gdzie na Couchsurfing’u w miejscu na pochodzenie etniczne pojawia się słowo muzułmanin (choć jak znam Maroko po części mówią to osoby które nie są religijne lub nie praktykują) ma przecież znaczenie. Jest coś takiego jak bycie muzułmaninem/muzułmanką z urodzenia, nie z praktyki czy z osobiście odczuwanej wiary.

Nie pierwszy raz ludzie wyszli wtedy na ulice. Reakcje były widoczne w różnych miastach Maroka. Owego dnia byłam w Kénitra, na północ od Rabatu. Mała manifestacja w centrum tego niewielkiego miasta. Nielegalna, tj. bez informowania stosownych władz, stąd też pojawiający się coraz liczniej policjanci. A ja przechodziłam obok.

manifestacja w Kénitra

Następnego dnia to samo w stolicy, już ze stosownym pozwoleniem w samym centrum. Ulica odcięta dla ruchu i pokaźny tłum uczestników. A po manifestacji widziałam dzieci z szalikami w kolorach flagi palestyńskiej, rozdawanej przez lokalną organizację propalestynską i małą chorągiewkę trzymaną w ręku kilkulatka, wystawioną z okna przejeżdżającego samochodu..


manifestacja w Rabacie, zwyczajowo jak wszystkie manifestacje odbyła się przed parlamentem..

i wokół palm..

_______________________________________
O tym co obecnie dzieje się wokół sprawy z 31.05.2010 można przeczytać na stronie BBC w j.angielskim:

wtorek, 10 sierpnia 2010

Beton mi się śni

Często trudno dojrzeć choćby skrawka ziemi.. chodnik-beton i trawnik-beton.. gdzieniegdzie minimum egzystencjalne dla drzew.. Studzienek brak na większości ulic. W przypadku deszczu woda krąży szukając miejsca gdzie mogłaby dostać się do ziemi. A tam pod betonem to dopiero jest pustynia. Pozostaje dla mnie zagadką jak te drzewa znajdują wódę? Skrawek ziemi jaki im wydzielono jest naprawdę niewielki, ale mimo to w jakiś sposób drzewa dają sobie radę i rosną.
 
wyjątkowo duże skupisko drzew jak na tę dzielnicę - eukaliptusy

Większość znanych mi dzielnic Rabatu, tych biedniejszych, stosuje właśnie tego typu betonowe chodniki. W bogatszych dzielnicach spotkamy zwyczajny chodnik.
Oczywiście to nie mieszkańcy wylewają wszędzie beton, a władze dzielnic, osoby nimi zarządzające. Być może tak jest prościej. Być może tak jest taniej. Władza zrobi swoje a protesty jakby były i tak nic nie zmienią. Beton jest i będzie.
 
przygotowane na "coś" wgłębienia w tzw. trawniku, już tak czekają od kilku miesięcy, pojawiły się mniej więcej w okresie akcji zazieleniania stolicy z okazji Dnia Ziemi

drzewka, właściciel tego domu udekorował je kolorowymi płytkami, ale cóż z tego skoro teraz piesi by przejść muszą skierować się na ulicę

Na chodniku-betonie zgodnie z prawem powinien być tylko beton, ale niektórzy mieszkańcy, szczególnie właściciele kilkupoziomowych domów i willi otoczonych ogrodem, dodają co nieco do tego betonu. Są dwie drogi dotarcia do tego celu. Można dać łapówkę i owe rośliny nigdy nie zostaną zauważone, staną się jakoby legalne lub też osoba sadząca sadzi i oczekuje że nikt się do owych roślin nie przyczepi. A rośliny w obu przypadkach spokojnie sobie rosną, wdzięczne za kawałek ziemi. Pojawiają się małe kwadratowe przestrzenie ziemi a w nich rośliny. Czasem to winorośl, czasem zwykłe ‘niepraktyczne’ drzewka, dające cień i zmieniające otoczenie, przynoszące tlen i chłód, dające to czego w tym kraju, w tym klimacie, szczególnie latem, tak potrzeba.

czwartek, 5 sierpnia 2010

Muzeum pewnego miasta zwanego CZERWONYM

Wspaniałe to miasto rozciąga się niedaleko wysokich gór Atlasu i jego chłodnych dolin. Tu jednak żar leje się z nieba niemiłosiernie a słońce praży całe lato. Miejscowi ukrywają się w domach lub uciekają na plażowanie do nadoceanicznej El Jadidy. I tylko turyści przybywają niestrudzenie latem, choć lato to nie sezon na to miejsce. Pomimo temperatur wakacyjnych przewyższających zdroworozsądkowe 40 stopni życie trwa tu nadal, trwa intensywnie. Gaje palmowe zachwycają. W końcu to oaza. Oaza na dawnym szlaku karawan. Czerwone miasto Marrakech, choć kiedyś znane pod berberyjską nazwą Murakush, leżące w kraju, który w europejskich językach nazwę swą otrzymał właśnie od nazwy tego miasta. Kiedyś to była stolica i była najważniejsza. Teraz też jest stolicą, tyle że turystyczną.
Chyba już tylko Berberowie nie zapomnieli o Marrakechu, nadal nazywając swoje królestwo MURAKUC.

Marrakech mnie nigdy nie znudzi. Trzy dni dla nowoprzybyłego turysty mogą beztrosko upłynąć na poznawaniu medyny, oglądaniu ogrodów, przerw w kawiarniach i późnych wieczorach spędzonych na kolacji na Jemaa el-Fna. Ale trzy dni się skończą i warto się w Marrakech zagłębić, a dokładnie w jedno z jego muzeów.

Muzeum Marrakechu położone jest na placu Ben Youssef. Błądząc w uliczkach starego miasta i wciąż na nowo pytając o drogę na pewno się tu trafi. Dziewiętnastowieczny pałac był kiedyś własnością Mehdi Mnebhi’ego, ministra obrony pewnego sułtana owych czasów. Zobaczyć tu można wszystko po trochu. Trochę ceramiki tu, trochę biżuterii tam. Jest też dawna broń biała, stroje już minione, monety dawno nie bite i przedmioty które pozostawili po sobie Żydzi marokańscy.
Największe wrażenie robi na zwiedzających wewnętrzne patio pałacu, choć dawny tradycyjny hammam jest równie interesujący.
dziedziniec

wnętrze na pewno nie jest jednostajne

berberyjski AKHNIF z Atlasu Wysokiego, pierwsza poł. XX wieku

ps. To właśnie zdjęcie zawartości jednej z gablot opisanego muzeum jest zdjęciem głównym tego bloga. Naszyjnik na modłę berberyjską zdobiony jest dawnymi monetami, gdzie trwają nadal obok siebie arabskie zapiski i gwiazda Dawida.

_________________________________
Oficjalna strona muzeum: http://www.musee.ma/