niedziela, 30 maja 2010

Korupcyjna organizacja ruchu

Trwający do minionej soboty festiwal Mawazine nie mógł przejść niezauważony, zwłaszcza że zjawisko ‘przechodzenia’ było dość łatwo zauważalne, a często wręcz irytujące dla kierowców i pasażerów bez końca czekających na nie nadjeżdżający autobus..
Każdego dnia punktualnie o 17:00 na kilku ważniejszych ulicach Rabatu wstrzymywano wszelki ruch. Trwał wtedy przemarsz pieszych muzycznych orkiestr. Odcinano też niektóre boczne ulice. Ogólnie takie występy gromadziły zawsze sporą grupkę słuchaczy i były przyjmowane z radością, szczególnie przez dzieci.

przejście muzyków z małą policyjną eskortą

Festiwal ma się rozumieć wymusił także pewne zmiany ruchu drogowego już podczas samego trwania koncertów. Zmiany te tworzyły nową sytuację, a ta mogła być nową okazją do zarobku. Bezprawnego zarobku.

tablice informacyjne

Opuszczając teren koncertu w dzielnicy Hay Nahda skierowałam się w ulicę odchodzącą od placu. Po przejściu kilkudziesięciu metrów natrafiłam na metalowe barierki zamykające ulicę. W ten sposób była ona zamknięta dla samochodów, a otwarta jedynie dla pieszych. Przeszłam przez barierki. Po chwili nadjechał duży drogi samochód osobowy, typu powiedzmy „amerykańskiego”, czyli naprawdę wielki. Na moich oczach, może pięć metrów przede mną widziałam jak ręka bogatego mężczyzny wysuwa się z okna kierowcy i w ściśniętej dłoni, w postaci uścisku, przekazuje coś przywołanemu policjantowi, który to zajmował się monitorowaniem ruchu przy barierkach. Natychmiast policjant podszedł do barierek i je rozsunął. Samochód przejechał.
Ile tam było? Być może 20-30 MAD (dirhamów) czyli mniej więcej 2-3 EUR. Nie ma wstydu. Wkoło ludzie przechodzący obok w momencie „aktu” oraz ja. Kawiarnie mimo nocnej pory cały czas otwarte, kawiarnie z stolikami na zewnątrz, z pokaźną grupą potencjalnych rejestratorów zdarzenia.

Tak się to robi w Maroku, a kraj to przedziwny.

sobota, 29 maja 2010

Marokańscy wykonawcy

Podaję wykonawców marokańskich na tegorocznym festiwalu Mawazine, po wpisaniu w YouTuba można znaleźć ich piosenki, a są to: Fatima zahra lahlou, El Bachir Abdou, Mohamed El Ghaoui, Angham Attarab, Groupe Sahara Generation, Ithri Moraima, Ahouzar, AZ Flow, Moultaqua Assalam, Nouri, Bnat Al Ghiwan, Meshana, Groupe Assiham, Abderrahim Souiri, Dubosmium, Amir Ali, Hamid El Kasri, LMouja party, Oum, Ostina Tono, Karim Kadin M'Oud Swing, Precoius Makina, Mazagan, Chemical Bliss, Dirty Faces, Sibony, Ali Alaoui, Aissaouas de Meknes, Setta fusion, Haoussa, Zoubaida Al Idrissi, Mouss Maher, Abdelhadi Belkhayat, Barry.. oraz trzech poniższych wykonawców:
* Aicha Tachinwit śpiewająca w dialekcie berberyjskim



* Tahour śpiewający w marokańskim arabskim



* oraz Said Moskir śpiewający o swojej mamie..

środa, 26 maja 2010

Występy na Oriental Stage

Oriental stage czy zagraniczni wykonawcy z krajów arabskich. Scena w dzielnicy Hay Nahda, mniej więcej 10 minut od mojego mieszkania, co powoduje że z natury leniwa osoba jaką jestem może być muzycznie na bieżąco..

Dobra rzeczą jest to że wstęp na wiele koncertów festiwalu jest darmowy, albo zupełnie, albo jak w przypadku Oriental stage – miejsca najbliżej sceny są zarezerwowane dla osób z biletami, dalsze już są bezpłatne. Ta ‘bezpłatność’ powoduje że fale słuchających ciągle się przemieszczają. A to ktoś wraca do domu, to znowu jakaś rodzina dopiero co przychodzi.. A wśród tych tłumów sprzedawcy, orzeszków lub też dziwnych plastikowych opasek, dam głowę że z Casablanki, choć opcja „made in china” równie możliwa.

dziwne światełka tu..

i całkiem dużo tam..

Ludzie siedzą na trawie. Dla mnie trochę za zimno. Morze nastolatków! Całe rodziny, lub też częściej trzy, cztery kobiety z rodziny z dziećmi. Także z malutkimi dziećmi. A jak głosi strona www festiwalu, wstęp powyżej 12 lat.. a któż by się tam takimi szczegółami przejmował.. ? Tu w Maroku nikt się nie przejmuje, i też nikt nie sprawdza, a policji dużo!

Ludzie przychodzą i przynoszą ze sobą białe krzesełka ogrodowe. Stoją. Także popularne są małe „krzesełka hammamowe”, wyglądające jak małe krzesełka dla dzieci, coś a‘la mini taborety.

podczas występu Majidi Al Roumi z Libanu

Rok temu, ósmego roku odbywania się festiwalu miał miejsce tragiczny w skutkach wypadek, gdzie podczas występu jednego z marokańskich wykonawców zginęło 11 osób, widzów. Miało to miejsce na stadionie nielubianej drużyny piłkarskiej FUS.

W tym roku porządku, ładu i sprawnego przemieszczania się ludzi pilnuje niezliczona liczba policji. Dodatkowe jednostki zostały ściągnięte z całego kraju. Nikt nie chce dodatkowego skandalu związanego z bezpieczeństwem na festiwalu, szczególnie na tak dużym jakim jest Mawazine.

W tłumie policja na cywila i nie na cywila. A że pora już późna, po 23:00 i biorąc pod uwagę fakt iż chadzają tak, w tą i z powrotem, znudzeni i znużeni, pilnując porządku mniej więcej od 14:00, spacerują teraz w parach i rozmawiają bo nic złego się nie dzieje. Niektórzy policjanci „ewakuowali” się ukradkiem na dzielnicę. Można ich spotkać pod którymś z ulicznych barów z kanapkami, smażonym mięsem lub zwykłą marokańską zupą.

Spośród występów które do tej pory się odbyły najbardziej przypadł mi do gustu ten, który dał Majed Al Mohandes urodzony w Iraku, w Bagdadzie. Występował ze swoim zespołem. Część muzyków, z różnego rodzaju bębenkami, ubrana na biało, pochodziła z jednego z Krajów Zatoki, na co wskazywałyby ich stroje.
To muzyka bardziej skomplikowana niż europejska, czy z Stanów, na dwa. Arabska melodia jest dużo trudniejszy do wykonania a dla naszego europejskiego ucha jakże inna.

Ta muzyka mnie oczarowała.

Pani zapowiadająca wykonawcę i utwór ‘Atwassal beek’ ubrana jest w tradycyjny marokański strój wyjściowy, rodzaj kobiecej sukienki wieczorowej nazywanej TAKCHITA.

poniedziałek, 24 maja 2010

Festiwal i wokół festiwalu

Przed pierwszym koncertem w dzielnicy w której mieszkam cuda się działy. Najstarsi mieszkańcy nie pamiętają takiego święta aby na ulicach widziano pojazdy czyszczące.. A tu proszę! Pierwszy koncert wieczorem a prace porządkowe na przyległych ulicach trwały już kilka godzin przed..

duża wersja tego co u nas w Polsce "poleruje" podłogi w supermarketach, tu poleruje ulice.. 

 
szybka akcja: skok w biegu i już na piechotę zbieranie pojedyńczych śmieci..

Jakie do tego były komentarze? „A może ktoś ważny będzie przejeżdżał tędy na inaugurację występów i zauważy że 'ta' firma nic nie robi. Maroko to kraj hipokryzji.” - powiedział pewien mieszkaniec miasta.

W poprzednich latach wszystkie sceny muzyczne festiwalu lokowane były w Rabacie, jako że festiwal jest wydarzeniem stolicy. W tym roku po raz pierwszy także miastu Salé przypadła jedna ze scen. Na miejskiej plaży, oddzielonej zaledwie nurtem rzeki Bouregreg od Rabatu, mają miejsce występy rodzimych wykonawców, bo jak głosi nazwa jest to Moroccan stage.

plaża i miasto Salé

Na plaży pojawił się także olbrzymi BRET (czajnik na herbatę) promujący najpopularniejszą markę dostępnej w Maroku herbaty – ja jako konsumentka poznaję, poznaję :) Tak, wszyscy w Maroku kochają herbatę, Marokańczycy czy obcokrajowcy, bez różnicy! Ostatnio nawet znajomy Japończyk mieszkający tu od kilku miesięcy, podzielił się ze mną swoimi przemyśleniami. Przyzwyczajony do japońskiej zielonej herbaty bez cukru teraz używa także herbaty a’la Maroko, bo jak mówi „gdy jestem zmęczony ta herbata przywraca mnie do życia.” Świat zwariował! Wszyscy kochają ten cudowny cukier! :)

 
za olbrzymim czajnikiem widoczny stary cmentarz Salé, dalej podświetlone mury miejskie i bardziej w głębi poteżny minaret Wielkiego Meczetu

piątek, 21 maja 2010

Festiwal się rozpoczyna.. teraz !!!

Kilkunaście dni temu rozpoczęto przygotowania do dziewiątej już edycji Festiwalu Mawazine Rhythms of the World z muzyką, jak głosi nazwa, z całego świata. I tak też jest! Z bardziej znanych wykonawców usłyszeć będzie można gwiazdy jak: Elton John, BB King, Carlos Santana, Sting, Mika czy Julio Iglesias.
 
 jedna z wielu scen w Rabacie

Festiwal będzie trwał do 29 maja, a zaczyna się właśnie dziś.. właśnie teraz !.. więc "pędzę na miasto"..

Strona festiwalowa w języku angielskim:
http://www.festivalmawazine.ma/en.html

środa, 19 maja 2010

Football rodzimy

Co rusz napotykałam tajemniczy napis FAR, czy to na odrapanych murach, budynkach, niedomytych samochodach i plecakach nastolatków wracających ze szkoły. O co chodzi? Pierwsze skojarzenie, iście polskie z mojej strony, a nuż to jakieś przekleństwo! Postanowiłam zgłębić temat i popytać "lokalsów". Okazało się że FAR to ukochana drużyna stolicy!

W miejscach najbardziej zapyziałych, na starych murach i rzadziej uczęszczanych uliczkach, tak gdzie malujący mają tą szansę bycia nie niezauważonymi podczas owej czynności zuchwałej – tam też powstają napisy na cześć ukochanego klubu.

W związku z tematem piłki w zeszłą niedzielę dużo się działo. Popołudniową porą rozgrywano mecze tutejszej pierwszej ligi nazywanej Botola. O mistrzostwo kraju walczyły trzy najpopularniejsze i najbardziej utytułowane kluby w Maroku: FAR, Raja i WAC oraz przypadkowo zaplątany do pierwszej ligi FUS z Rabatu. Może pokrótce kto jest kim, a więc: FAR jest z Rabatu, nazwa w rozwinięciu to Forces Armees Royales co w praktyce znaczy że sponsorem klubu  jest armia. Cała stolica kocha ten klub, natomiast druga drużyna Rabatu - FUS ma tylko nielicznych zwolenników. Raja i WAC to kluby z Casablanki. Grano w parach: FAR-Raja i FUS-WAC czyli Rabat-Casablanka i Rabat-Casablanka i dodam nawiasem że miasta Casablanca i Rabat nie pałają do siebie wzajemną miłością. Być może za blisko siebie leżą. :) Dzieli je mniej więcej godzina drogi. Oba mecze rozgrywano o tej samej porze. Jeden na stadionie Rabatu, drugi w Casablance. Transmisja telewizyjna była natomiast podwójna ;)

W 2008 FAR był mistrzem, w 2009 Raja,  w tym roku zaś mistrzostwo przypadło dla WAC z Casablanki. Nie była to porażka sromotna dla kibiców Rabatu, gdyż znaleźli sobie zastępczy powód do radości. Powodem tym było zwycięstwo 1:0 z Raja czyli Casablanką, a że nie ma mistrzostwa, no.. trudno!

Zaraz po zakończeniu meczu, zanim kibice zdarzyli wrócić z dość odległego stadionu, tutejsi chłopcy z dzielnicy, zsynchronizowani równo z gwizdkiem kończącym mecz, zebrali się na ulicy. Okrzykami i wrzawą zaczęli świętować tę wygraną!  Biegali jak oszaleli wzdłuż ulicy w kilkuosobowej grupce. Jeden, widocznie kibic najzagorzalszy, wybiegł z koszulką klubową w dłoni, przebiegł z nią ulicę, wymachując barwami klubu dość energicznie. Po chwili, już mając koszulkę na sobie, rozpoczął triumfalny bieg z resztą grupy udając się na sąsiednią ulicę..

 barwy klubowe: czerwony, czarny i zielony




poniedziałek, 17 maja 2010

Dzień Ziemi 2010 w Maroku


W mieście pojawiły się drzewka i chciałby się powiedzieć - „świat się zazielenił...” - niestety nie..  Dziwne obiekty rozmieszczone tu i ówdzie na trawnikach w centrum przyciągały moją uwagę od kilku dobrych już dni. W końcu podeszłam do jednego z nich, „pomacałam” ..i przykra niespodzianka! Drzewka nie z kartonu, jak przypuszczałam, a plastikowe były.. Poczułam zgorszenie tym faktem. Co miał w zamyśle pomysłodawca projektu?  Z okazji Dnia Ziemi wyprodukujmy więcej plastiku? Przy silnym wietrze drzewka przewracały się, i choć oddelegowani pracownicy przywracali je do pionu, można było spotkać niektóre w pozycji leżącej..


W tych dniach na terenie głównego miasta zajęto się zaniedbanymi ogrodami i ogródkami publicznymi. Z nikąd pojawiali się „ogrodnicy” przywracający dobry widok. Nie zapomniano nawet o małych trawnikach, wysepkach trawy wśród morza ulic i chodników. Sprzątano, sadzono i podlewano. Być może to działanie podjęte doraźnie, ale zawsze.

Dzień Ziemi obchodzono w stolicy od 17 do 24 kwietnia. Rabat jako jedno z sześciu miast na świecie, obok Rzymu czy Nowego Jorku, brał udział w oficjalnych, 40-tych odchodach dnia na rzecz środowiska.

towarzysząca obchodom ekspozycja o tematyce ekologicznej, za namiotem widoczne zabudowania Kasby al-Udaja

prezentowano produkty ekologiczne, jak ten dywanik zrobiony z trawy i włóczki ..

..czy też trawiaste sandały, pleciony dzbanek i po prostu korki !

oraz zastanawiano się jakie jeszcze produkty można uzyskać z popularnej tu opuncji


najmłodsi odwiedzający pozujący do zdjęcia na super-ekologicznym siedzisku

Poza centrum, szczególnie w biednych dzielnicach, nic się niestety nie zmieniło. Jak był i królował beton, tak też i pozostało. Do niektórych osób wiadomość o obchodach Dnia Ziemi nawet nie dotarła – nie czytając gazet i nie skupiając się na wiadomościach telewizyjnych nie ma się czemu dziwić – na ich ulicach i podwórkach nie ma zmian..

Oficjalna strona obchodów w Maroku:
www.journeedelaterre.ma

wtorek, 11 maja 2010

Jest niebiesko!

Jest niebiesko, czyli że wiosna jeszcze z nami! Kwiaty z wcześniejszego postu o wiośnie już "przeminęły z wiatrem"! wszystkie! Pozostały jedynie niezłomne hibiskusy, które teraz są dosłownie na każdym kroku.. na każdej ulicy...


Domniemuję, że widoczny tu na zdjęciu czerwony krzak, to roślina którą w Polsce nazywamy gwiazdą betlejemską. Tu w wersji "na dziko". A tuż za nią ukryty w gąszczu biały oleander, który ilościowo dorównuje pospolitym hibiskusom.


Wracając do domu zauważyłam jedno z ostatnich kwitnących jeszcze drzew, to o dużych żółtych kwiatach.

sobota, 8 maja 2010

Być kibicem w Maroku!

Maroko kocha piłkę nożną! Obecnie trwają rozgrywki ligi hiszpańskiej i oczekiwanie na finał Ligi Mistrzów. To gorący okres dla kibiców, a kibicem jest tu prawie każdy mężczyzna czy chłopak. Kibicuje się głównie dwóm drużynom zagranicznym, albo Real Madryt albo FC Barcelona. Intensywność emocji kibiców rośnie w miarę przesuwania się na północ kraju..

Całe Maroko kocha Barcelonę, wydaje się że klub ten ma więcej zwolenników. Ludzie utożsamiają się z drużyną, jakby to była „nasza”, tj. krajowa.. lub może to poczucie bliskości Hiszpanii.. czy też echa dawnego protektoratu, koloni de facto (Hiszpanie opuścili Maroko ponad 50 lat temu, pozostawiając sobie dwa miasta - eksklawy na północnym wybrzeżu – Ceutę i Melillę).. czy też jeszcze cofając się dalej.. to poczucie dawnych ziem.. utraconego rajskiego al-Andalus?
Być może kibice po prostu lubią to co dobre!

Pasja do piłki nożnej jest wszędzie... w niemal każdej restauracyjce czy sklepie można dość łatwo zorientować się za kim jest właściciel, za „Królewskimi” czy za „Barcą”..  (Nie widziałam do tej pory żadnego plakatu klubowego z Maroka!)

w małej górskiej kawiarni w Tafraoute, mniej więcej 160 km na południe od Agadiru

Liga Włoska też ma swoich zwolenników.

Co do płci pięknej, to próżno jej szukać w wypełnionych po brzegi kawiarniach/sklepach z RTV/sklepach przeróżnych, gdzie właściciele montują odbiornik telewizyjny, by dzięki podzielnej uwadze, podczas obsługi klientów, dostarczać sobie rozrywki  każdego długiego dnia pracy.. Nie tam są tylko mężczyźni.

Lecz jeśli spytać którąś marokankę (młodą), komu kibicuje, to można usłyszeć że generalnie Lidze Włoskiej, gdzie chłopcy z boiska są ładni.. a szczególnie Totti.. ah te niebieskie oczy blondynów... bo przecież takich w Maroku niewielu!

Podczas każdej wieczornej transmisji miasto wręcz zamiera. Wszyscy faceci siedzą w kawiarniach.. a nawet tworzą półkola stojąc wokoło, gdy nie ma już wolnych miejsc.. Przechadzając się ulicą słyszy się włączone odbiorniki szczęściarzy, którym udało się jakimś cudem odbierać mecz anteną satelitarną.. część pewnie w tej chwili próbuje namierzyć jakieś połowicznie legalne źródło transmisji w internecie..  kilku mężczyzn stoi przed sklepem szewca, w innym miejscu znowu fryzjera, wpatrując się nieprzytomnie w ekran telewizora..

Młody chłopak mija mnie biegnąc wąską uliczką mediny.. jakby się paliło.. i po chwili odgłosy meczu.. tak, zapewne rozpoczyna się druga połowa!

dobra kawiarnia to ta z odbiornikiem telewizyjnym.. na wypadek ważnego meczu!

niedziela, 2 maja 2010

Maroko: W marinie

Maroko zmienia się bardzo szybko. Także Rabat się zmienia. Miasto powiększa się. Ciągle i nadal coś się przebudowuje..
Od 2008 roku od kiedy obserwuję Rabat, gołym okiem widzę zmiany. Szczególnie jeśli chodzi o realizację projektu budowy mariny..

początek 2008 roku - nadal nic, marina widoczna w oddali

już pracują pierwsze dźwigi, lato 2009

widok na deptak nadrzeczny - w oddali widoczne wspomniane kawiarnie, lato 2009

powstające hotele po stronie Salé, pochmurny dzień, wiosna 2010


Według tego co ludzie gadają, projekt wymyślił jeden lokalny profesor uniwersytecki i jak to zawsze w Maroku bywa, przedstawił go królowi, tenże pochylił się nad pomysłem i go zaakceptował co faktycznie oznacza że znaleźli się inwestorzy i budowa ruszyła. Brzydkie plotki głoszą że pierwotnymi inwestorami byli obywatele Arabii (Saudyjskiej lub jednego z krajów Zatoki) których, nawiasem mówiąc, się tu nie za bardzo lubi, ale to już inna historia. A więc według lokalnego podania oni to wykupili cały pas doliny, po obu stronach rzeki Bouregreg, która oddziela stolicę od przyklejonego do niej miasta Salé.
Niestety inwestorzy plan mieli zbyt wysoki. Wielokondygnacyjne hotele, gdyby powstały, przykryłyby medinę Rabatu i Salé, zmieniając na zawsze panoramę .. Wywołało to sprzeciw władz miasta i narazie nie wiadomo jak sprawa wygląda.. a Saudyjczycy sobie odjechali.

Natomiast sam projekt mariny, już z innym inwestorem, kwitnie..  Chodzi dokładnie o odcinek leżący tuż u podnóża starej mediny Rabatu, przy ujściu rzeki do oceanu.  W 2009 roku nadrzeczny deptak i kawiarenki po stronie stolicy zaczęły funkcjonować, a 2010 rok to już restauracje po stronie miasta Salé i nie byle jaka marina z jachtem brata króla na przedzie (dla niewtajemniczonych - to ten największy jacht w marinie ma się rozumieć).

Powstają ekskluzywne apartamenty i hotele.. Funkcjonujące od niedawna restauracje przyciągają właścicieli łódek i nie tylko.. Nie jest to ze względu na cennik miejsce dla przeciętnego mieszkańca miasta, niestety.. Jest tu nowo, drogo i wykwintnie. Podam tylko że cena za samą tylko kawę jest 3x wyższa niż suma jaka zapłaci się w medinie..
Dwa nowo otwarte lokale mariny to restauracja hiszpańska i pierwsza tradycyjna restauracja japońska w Maroku z iście japońskim menu. W „hiszpańskiej” ciągle ruch, mniemam że walą tam tłumnie stęsknieni swojskiego jedzenia Hiszpanie pracujący tu w stolicy. Co do restauracji japońskiej - zostałam zaproszona na sashimi 3 dni po otwarciu.. nadal jeszcze nie było gości.. poza pałacem.. Kto z pałacu? Brat króla oczywiście. Król (z tego co wieść gminna niesie przybywa najczęściej w Tetuan na północy lub też w Fezie).

Dla mnie był to pierwszy raz z japońskim sashimi. Było zabawnie i nieco nagannie. Pałeczki nie działały w mojej ręce.. Surowe kawałki ryby mnie nie zachęciły.. a obok czujne oko szefa kuchni który dotrzymywał nam towarzystwa.. hm.. ciekawe? Byliśmy królikami doświadczalnymi..  tak się trochę czułam..
Poza sashimi, o którym zostałam poinformowana że to sashimi, (doprawdy moja wiedza na temat kuchni japońskiej jest żenująca ) byłam w stanie zidentyfikować także zupę misoshiru, czyli tradycyjna zupę z tofu i wodorostami w składzie. To ona mi najbardziej smakowała, co zabolało zapewne kucharza, jako że była tylko dodatkiem do sashimi..

fot. wikipedia

Szef kuchni był bardzo miły. Opowiadał jak to się znalazł w Maroku, mówił o 6 porcjach sashimi przygotowywanych każdego dnia.. dla kogo? Dla brata króla oczywiście! Wyraził swoje zaniepokojenie widmem busy time gdy nieistniejące obecnie hotele/apartamenty będą gotowe.. hm..

Następnie po moim nieokrzesanym postępowaniu z sashimi nastała pora na herbatę. Japońską oczywiście z Japonii. W proszku oczywiście. Green powder. Był to prawdziwy test i oczy szefa kuchni śledziły pilnie 3 konsumentów.. Japończykowi smakowało, swój chłop więc wie co dobre. Dla niego PLUS. Ok. Dalej. Ta z Europy.. z Hiszpanii.. a nie! ..z Polski. Ok. Smakuje. PLUS. I następnie BIG test na siedzącym obok mnie Marokańczyku, poinformowanym zapobiegawczo o braku cukru w naparze. Koncentracja szefa kuchni - podniesienie naczynia do ust – i duże mniam mniam pojawiające się na twarzy Marokańczyka – ulga i uśmiech kucharza! Duży PLUS. I od tej chwili kucharz ma nadzieję że kochający herbatę z olbrzymią ilością cukru, lub też cukier w herbacie (trudno powiedzieć która sentencja bardziej prawdziwa) Marokańczycy także staną się klientami dla japońskiej herbaty.. hm.. nawiasem mówiąc w cenie 5x wyższej od ceny herbaty marokańskiej w  medinie.. no cóż po raz drugi.. to nie będzie marina dla każdego...

herbatka z szefem kuchni, a po prawej za mną sławetny jacht

Sashimi skończone a tu jak lunęło.. z nieba.. i jesteśmy przetrzymani tu w środku.. bo leje naprawdę niemiłosiernie, oznaka że zbliża się lato i temperatury wzrosną w oka mgnieniu!
Więc kolejna herbata i kolejny dzbanek i kolejny.. z pięć może ich było.. nadal pada.. Kucharz zagłębił się w siebie i przyniósł po chwili lody waniliowe. Zapewne byliśmy grzeczni. Lody bardzo dobre choć z pewnością nie japońskie!

W Maroku życie czasem boli. Podział bogaci - biedni jest aż nadto widoczny a przepaść dzieląca obie grupy jest olbrzymia. Całkiem inne życie, poziom życia dokładnie i całkiem inne to Maroko dla każdej z grup.

moje pałeczki - dostałam by poćwiczyć w domu..