niedziela, 2 maja 2010

Maroko: W marinie

Maroko zmienia się bardzo szybko. Także Rabat się zmienia. Miasto powiększa się. Ciągle i nadal coś się przebudowuje..
Od 2008 roku od kiedy obserwuję Rabat, gołym okiem widzę zmiany. Szczególnie jeśli chodzi o realizację projektu budowy mariny..

początek 2008 roku - nadal nic, marina widoczna w oddali

już pracują pierwsze dźwigi, lato 2009

widok na deptak nadrzeczny - w oddali widoczne wspomniane kawiarnie, lato 2009

powstające hotele po stronie Salé, pochmurny dzień, wiosna 2010


Według tego co ludzie gadają, projekt wymyślił jeden lokalny profesor uniwersytecki i jak to zawsze w Maroku bywa, przedstawił go królowi, tenże pochylił się nad pomysłem i go zaakceptował co faktycznie oznacza że znaleźli się inwestorzy i budowa ruszyła. Brzydkie plotki głoszą że pierwotnymi inwestorami byli obywatele Arabii (Saudyjskiej lub jednego z krajów Zatoki) których, nawiasem mówiąc, się tu nie za bardzo lubi, ale to już inna historia. A więc według lokalnego podania oni to wykupili cały pas doliny, po obu stronach rzeki Bouregreg, która oddziela stolicę od przyklejonego do niej miasta Salé.
Niestety inwestorzy plan mieli zbyt wysoki. Wielokondygnacyjne hotele, gdyby powstały, przykryłyby medinę Rabatu i Salé, zmieniając na zawsze panoramę .. Wywołało to sprzeciw władz miasta i narazie nie wiadomo jak sprawa wygląda.. a Saudyjczycy sobie odjechali.

Natomiast sam projekt mariny, już z innym inwestorem, kwitnie..  Chodzi dokładnie o odcinek leżący tuż u podnóża starej mediny Rabatu, przy ujściu rzeki do oceanu.  W 2009 roku nadrzeczny deptak i kawiarenki po stronie stolicy zaczęły funkcjonować, a 2010 rok to już restauracje po stronie miasta Salé i nie byle jaka marina z jachtem brata króla na przedzie (dla niewtajemniczonych - to ten największy jacht w marinie ma się rozumieć).

Powstają ekskluzywne apartamenty i hotele.. Funkcjonujące od niedawna restauracje przyciągają właścicieli łódek i nie tylko.. Nie jest to ze względu na cennik miejsce dla przeciętnego mieszkańca miasta, niestety.. Jest tu nowo, drogo i wykwintnie. Podam tylko że cena za samą tylko kawę jest 3x wyższa niż suma jaka zapłaci się w medinie..
Dwa nowo otwarte lokale mariny to restauracja hiszpańska i pierwsza tradycyjna restauracja japońska w Maroku z iście japońskim menu. W „hiszpańskiej” ciągle ruch, mniemam że walą tam tłumnie stęsknieni swojskiego jedzenia Hiszpanie pracujący tu w stolicy. Co do restauracji japońskiej - zostałam zaproszona na sashimi 3 dni po otwarciu.. nadal jeszcze nie było gości.. poza pałacem.. Kto z pałacu? Brat króla oczywiście. Król (z tego co wieść gminna niesie przybywa najczęściej w Tetuan na północy lub też w Fezie).

Dla mnie był to pierwszy raz z japońskim sashimi. Było zabawnie i nieco nagannie. Pałeczki nie działały w mojej ręce.. Surowe kawałki ryby mnie nie zachęciły.. a obok czujne oko szefa kuchni który dotrzymywał nam towarzystwa.. hm.. ciekawe? Byliśmy królikami doświadczalnymi..  tak się trochę czułam..
Poza sashimi, o którym zostałam poinformowana że to sashimi, (doprawdy moja wiedza na temat kuchni japońskiej jest żenująca ) byłam w stanie zidentyfikować także zupę misoshiru, czyli tradycyjna zupę z tofu i wodorostami w składzie. To ona mi najbardziej smakowała, co zabolało zapewne kucharza, jako że była tylko dodatkiem do sashimi..

fot. wikipedia

Szef kuchni był bardzo miły. Opowiadał jak to się znalazł w Maroku, mówił o 6 porcjach sashimi przygotowywanych każdego dnia.. dla kogo? Dla brata króla oczywiście! Wyraził swoje zaniepokojenie widmem busy time gdy nieistniejące obecnie hotele/apartamenty będą gotowe.. hm..

Następnie po moim nieokrzesanym postępowaniu z sashimi nastała pora na herbatę. Japońską oczywiście z Japonii. W proszku oczywiście. Green powder. Był to prawdziwy test i oczy szefa kuchni śledziły pilnie 3 konsumentów.. Japończykowi smakowało, swój chłop więc wie co dobre. Dla niego PLUS. Ok. Dalej. Ta z Europy.. z Hiszpanii.. a nie! ..z Polski. Ok. Smakuje. PLUS. I następnie BIG test na siedzącym obok mnie Marokańczyku, poinformowanym zapobiegawczo o braku cukru w naparze. Koncentracja szefa kuchni - podniesienie naczynia do ust – i duże mniam mniam pojawiające się na twarzy Marokańczyka – ulga i uśmiech kucharza! Duży PLUS. I od tej chwili kucharz ma nadzieję że kochający herbatę z olbrzymią ilością cukru, lub też cukier w herbacie (trudno powiedzieć która sentencja bardziej prawdziwa) Marokańczycy także staną się klientami dla japońskiej herbaty.. hm.. nawiasem mówiąc w cenie 5x wyższej od ceny herbaty marokańskiej w  medinie.. no cóż po raz drugi.. to nie będzie marina dla każdego...

herbatka z szefem kuchni, a po prawej za mną sławetny jacht

Sashimi skończone a tu jak lunęło.. z nieba.. i jesteśmy przetrzymani tu w środku.. bo leje naprawdę niemiłosiernie, oznaka że zbliża się lato i temperatury wzrosną w oka mgnieniu!
Więc kolejna herbata i kolejny dzbanek i kolejny.. z pięć może ich było.. nadal pada.. Kucharz zagłębił się w siebie i przyniósł po chwili lody waniliowe. Zapewne byliśmy grzeczni. Lody bardzo dobre choć z pewnością nie japońskie!

W Maroku życie czasem boli. Podział bogaci - biedni jest aż nadto widoczny a przepaść dzieląca obie grupy jest olbrzymia. Całkiem inne życie, poziom życia dokładnie i całkiem inne to Maroko dla każdej z grup.

moje pałeczki - dostałam by poćwiczyć w domu..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz